Nóż trafił do mnie nieomal przez przypadek. Chwilowa fanaberia nożomaniaka i w paczce przyjechały do mnie dwa noże zamiast jednego. Tym nieplanowanym zakupem był Becker – Crewman. Dzięki temu mogłem do nowego noża podejść obiektywnie. Nie był to wymarzony kawałek stali, na który poluje się miesiącami, nie miałem też do niego żadnych uprzedzeń. Tabula rasa. Ponieważ szykował się mały wypad w Bieszczady, postanowiłem zabrać go ze sobą jako podstawowe narzędzie i przeprowadzić porządne testy terenowe. Bez litości.Cold Steel SRK, Ontario TAK i toporek Gerbera zostały w domu.

Pierwsze wrażenie

Nóż jest brzydki, niezgrabny i bezkształtny. Jak można zaprojektować coś tak bezużytecznego – pomyslałem. Wrażenia estetyczne poszły jednak w niepamięć, gdy wziąłem Crewmana do ręki. Jak na tak masywny łom jest zadziwiająco dobrze wyważony. Nieźle układa się w ręce i staje się jej naturalnym przedłużeniem. Pomimo dużej wagi, wyjątkowo łatwo wykonywać nim precyzyjne ruchy w każdej płaszczyźnie, co przy innych nożach tej klasy wcale nie jest regułą. Dziwna sprawa z tą ergonomią – wzrok podpowiada ci jedno, a ręka i tak wie swoje.

Bieszczady

Już pierwszej nocy Becker pokazał swoją przydatność. Górskie noce w październiku nie należą do najprzyjemniejszych, jeśli człowiek nie zaopatrzy się w duża ilość paliwa do ogrzania organizmu. Paliwo płynne (stosowane wewnętrznie) zakupiłem w barze „Piekiełko” w Dwerniku. Należało zaopatrzyć się jeszcze tylko w pokaźny stosik drwa na ognisko.

Na początek kora brzozowa na rozpałkę. Dzięki wyraźnemu brzuścowi, okorowywanie brzózek to czysta przyjemność. Potem małe gałązki wierzbowe. Bez problemu rżnąłem całe naręcza. Karpa wierzby z dużą ilością zdrewniałych korzeni – jakie to przyjemne tak rąbać i rąbać. Siłą mnie musieli od niej odciagać. Jeszcze tylko bale świerkowe dla pełnego testu. Tutaj przydała się szerokość klingi – Crewman to rewelacyjny klin do rozszczepiania drewna na szczapy. Pełen szacunek dla Beckera – Drwala.

Przytaskałem to wszystko do tipi, ułożyłem w zgrabny stosik i zabrałem się do rozpalania ognia. Crewman bez problemu pokonał krzesiwko magnezowe i namiot rozświetlił się wesołym płomykiem, zasilanym żywicznym drewnem. Otworzyłem piwo i zacząłem rozmyślać o tym brzydkim nożu.

Do jego terenowej użytkowości nie ma się jak przyczepić. Wszystkie prace wykonał bez zarzutu, a niektóre nawet lepiej i szybciej niż moje ulubione noże. Rękojeść, pomimo, że niezgrabna i tandetna, pozwala na bezpieczną i wygodną pracę. Wybrzuszenie grzbietu klingi z oparciem na kciuk pozwala wykonywać delikatne i precyzyjne czynności, których nie spodziewałbym się po nożu tej wielkości. Zadziwiająca wszechstronność. Porąbać stos bali, a 5 minut później pokroić serek na plasterki? Nie ma sprawy.

Rano obudził mnie znajomy Bieszczadnik. Poprosiłem go o kilka szczapek buczyny i wręczyłem testowany egzemplarz Crewmana. Gdy po paru minutach wyjrzałem z tipi, by zobaczyć, dlaczego nie wraca, zobaczyłem ze zdumieniem, że skubaniec rzuca moim nożem w drzewo. Pieprzony dzikus – pomyślałem o swoim przyjacielu.

Musiałem jednak zmienić zdanie, gdy zobaczyłem, że wychodzi mu to całkiem sprawnie. Z dwóch różnych dystansów trafiał w drzewo z precyzją 9/10. Jeszcze raz dało o sobie znać świetne wyważenie noża. Pomimo niezbyt rzutkowego kształtu głowni był stabilny w locie, a przy wbijaniu w korę nadrabiał swoją wagą kiepskie właściwości penetracyjne czubka. Przy rzutach nieudanych, wystający z tyłu rękojeści trzpień (ni to łom, ni to glass breaker) chronił okładziny przed uszkodzeniem. Jednym słowem – dziwna, ale skuteczna rzutka.

Nadszedł czas na test kuchenny. Otwieranie puszki (pomimo, że miałem przy sobie otwieracz) poszło całkiem gładko, biorąc pod uwagę wielkość brzuśca. Krojenie mielonki, chleba i sera huculskiego też jest wykonalne, choć prosiłoby się o mniejszy kawałek stali. Od biedy można więc Crewmana traktować jako nóż kuchenny, ale nie polecam tego typu prac nim na dłuższą metę.

Po śniadaniu wyruszyłem w góry poodwiedzać resztę znajomych. Po drodze musieliśmy wyciąć dwa kije do przeprawiania się przez błocko – rozpoczęła się zrywka drzewa i ciężki sprzęt porozjeżdżał wszystkie okoliczne stokówki. Jedno ciachnięcie i kij z czarnego bzu gotowy. Druga próba z leszczyną. Drzewko poddało się po dwóch uderzeniach.

Przez resztę dnia nóż siedział w pochwie przytroczonej do plecaka. Wieczorem skończył jako prezent dla przyjaciela z Zatwarnicy. Obiecał mi, że przetestuje go w wyjątkowo bieszczadzki sposób. Nie mogę się doczekać.

Podsumowanie

BeckerCrewman to nóż wybitnie terenowy. Jego podstawowe zastosowanie to rąbanie i cięcie. Zarzucić mu można brzydki wygląd, toporność i tandetne wykonanie. Minusem jest też rdzewność stali. Po 15 minutach pracy pojawiają się pierwsze plamy rdzy powierzchniowej, a to jednak lekka przesada – nawet w przypadku stali z dużą zawartością węgla.

Pochwa jest dobrze pomyślana, ale znów trzeba przyczepić się do wykonania – niedopasowana i potrafi rozklekotać się z byle przyczyny. Plusem jest dodatkowa kieszonka na ostrzałkę lub multitoola.

To świetny ale brzydki nóż. Żadnej pracy się nie boi, zwłaszcza w lesie. Polecam go ludziom, którym nie przeszkadza pokręcona estetyka Crewmana i liczą na tani zakup. Ja w każdym razie używać go nie będę. Dobry sprzęt, ale jakoś… brak w nim duszy.