Moja znajomość z nożami produkowanymi dla NRA przez Benchmade’a zaczęła się od noża RANT DPT. Po prostu szukałem niewielkiego przybocznego kompana w teren. Projekt i wykonanie okazało się tak doskonałe, że postanowiłem zakupić jego większego brata, Benchmade NRA 12500.
Co prawda nóż znałem wcześniej jedynie ze zdjęć umieszczonych na stronie Benchmade, gdzie z racji kiepskiego profilu wyglądał jak nóż do filetowania z przerośniętą rękojeścią. Jednak gdzieś w świadomości zakodował sie łańcuch: Benchmade – 6.25′ ostrza – 440c – NRA 12500. Tak więc właśnie On pierwszy przyszedł mi na myśl jako podstawowy nóż wypadowo-terenowy.

Po przeszperaniu sieci zdziwiłem sie niezmiernie gdy okazało się, iż o nożu jest cicho i głucho. Nawet na forum Benchmade’a jego nazwa pojawia się raz czy dwa. Przyznam, że spotęgowało to moje Nim zaciekawienie. Na szczęście w jakimś dziwnym miejscu odnalazłem parę zdjęć BM 12500. Moja reakcja była następująca, najpierw z wolna uchyliły mi się usta, by po chwili szczęka swobodnie chybotała się w błogim odrętwieniu, oczy otwarte do granic fizycznych możliwości przez dłuższą chwilę niezdolne były mrugać, oddychało się ciężko, ręce zdawały się być z ołowiu i…to znajome uczucie niepokoju oraz szybsze bicie serca. TO JEST TO !!!

Pierwsze wrażenie
Duże, schludne, tekturowe pudełeczko z logo NRA. W sumie niczego więcej się nie spodziewałem, z resztą czy to tak ważne by każdy nóż był pakowany w tak zaawansowane kartonowe schrony jak koziki firmy MOD?
Jest duży, jeszcze nie wyjęty z pochwy, która zdaje się być zrobiona na wysokim poziomie i z dobrej skóry. Chwytam rękojeść w dłoń, pękata, ani miękka, ani twarda. Odpinam zabezpieczający przed wypadnięciem noża z pochwy pasek skóry, szybkim ruchem wyjmuję Go i zwracam wzrok ku klindze. To coś niesamowitego. Po raz pierwszy w życiu widzę tak harmonijną linię, a właściwie kilka linii składających się na ostrze, które na początku dość ciężko jest zrozumieć. Być może brzmi to dziwnie lecz dopiero po dłuższej chwili pojąłem jak wyprowadzony jest kształt klingi. Zadziwiające jest to jak wspaniale fałszywe ostrze pojawia się znikąd i płynnie łączy z krawędzią tnącą na czubku, pozostawiając po bokach ostrza płaskie przestrzenie o agresywnym kształcie. Klinga ma na sobie “garb”, którego w ogóle nie widać na zdjęciach producenta, a który, moim zdaniem, nadaje mu niesamowicie drapieżnego charakteru. Jedyna rzecz, która na pierwszy rzut oka zdaje się być niedopracowana to jelec, który przy zbyt bliskim klindze chwycie może powodować dyskomfort. Jak się później okazało, w praktyce zupełnie się jelca nie odczuwa a znacząco pomaga w pracy.

Image

W jakich warunkach nóż był testowany i krótko jak się sprawdził.
Początkowo nóż służył mi w domku do robienia obiadów. Nie będę się rozpisywać jak kroił to czy tamto, powiem jedynie, że wszelkie warzywa i mięsa tnie rewelacyjnie, kurczaka porcjuje w mgnieniu oka, szybko robi kanapki (doskonale nadaje się do tego obfity brzuszek na klindze) , rękojeść nawet ubabrana flakami trzyma się pewnie i wygodnie, ciężar klingi nie przeszkadza a myje się go bardzo łatwo.

Nóż miał towarzyszyć mi w corocznym biwaku, czyli powinien pełnić funkcję narzędzia do wszystkiego. Lecz jak wiadomo, gdy bierze się nóż z intencją by go testować, robi się nim dużo zbędnych rzeczy, lub jedynie krótko sprawdza jak sobie radzi tu czy tam. Cóż, mój BM 12500 miał sporo szczęścia, gdyż okazało się, że prócz paru tygodni biwakowania w tym roku wyjątkowo wybieram się na dziewięciodniowy spływ rzeką Wda przez Bory Tucholskie. Czy można wyobrazić sobie lepsze warunki by sprawdzić czy nóż nadaje się na jedyne narzędzie w teren? Lecz nim zatonąłem wraz z BM 12500 w leśnej głuszy czekał mnie tydzień biwakowania.

Pierwszą rzeczą jaką należy zrobić po przyjeździe nad jezioro po roku, to doprowadzić ścieżkę nad pomost i sam pomost do stanu używalności. Okazało się, że prócz standardowej trzciny w tym roku bardzo rozrosły się jakieś nabrzeżne krzaczory i należy je zdecydowanie zneutralizować. Muszę przyznać, że na działce nie było żadnego narzędzia, które zdolne byłoby wykarczować gęste, splątane krzaki rosnące w mule wśrod całej masy trzcin. Na siekierkę, która ostatni raz ostrzona była jakieś 5 lat temu czy popękany szpadel nie miałem co liczyć, więc z wielką niechęcią i podekscytowaniem zarazem sięgnąłem po BM 12500. Niechęć brała się z tego, że był jeszcze taki nowy, lśniący, porażająco ostry….no cóż, w końcu po coś go tam przywiozłem.
Pierwsza gałąź, średnica jakoś około 3cm, niczym nie skrępowana dynda sobie poziomo na wysokości mojej głowy. Zamach i ciach, gałąź została przecięta za jednym razem i co dziwne prawie tego nie poczułem w dłoni, żadnego wstrząsu, czy gwałtownego hamowania. Kształt klingi i kraton na rękojeści robią swoje. Kolejne gałęzie, ciach, ciach, ciach i gąszcz leży na dole. Pozostały jeszcze pnie o średnicy od 5 do 10 cm. Zaskoczyło mnie z jaką łatwością ostrze wchodziło o drewno, po prostu wspaniale. Niestety najgrubszy pniak wymagał chwilki wysiłku, lecz i tak poszło bardzo gładko. Krótki sprawdzian ostrości i goli. Hmmm… czyżby 440C w wykonaniu Benchmade’a była aż tak dobra?
Pozostały jeszcze trzciny. Karczowało się bardzo wygodnie, lecz zdecydowanie do wykoszenia pasa o powierzchni 100m2 wolałbym użyć sierpa bądź dobrej kosy. Niemniej po pewnym czasie można było śmiało iść przez pomost bez obawy, że jakaś trzcina czy badyl wykole nam oko, bądź ubodzie w stopę. Nóż dalej golił, choć już nie tak płynnie jak gdy był nowy.
Tego samego dnia (jak każdego) było ognisko więc szybciutko zastrugałem nim patyki na kiełbaski. O dziwo mimo rozmiarów nóż sprawował się bardzo dobrze, właściwie komfort strugania niewielkich patyczków był podobny gdy robiłem to finką Frostsa.
Kolejny dzień kolejne wyzwanie. Jako, że zbudowałem wędzarkę, czas zrąbać troszkę suchej śliwy co rośnie (rosła) niedaleko. Po chwili zrozumiałem, że rąbanie pnia w grubości średniego uda bardzo twardej i suchej śliwy nożem nie ma sensu. Jak się później okazało sensu nie miało także rąbanie kukri, piłowani piłą oraz wyrzynarką. Dopiero 1,5kg siekiera pomogła (po dłuuugiej walce). Natomiast rąbanie średnich i małych patyków na pieńku szła już świetnie.
Skoro mamy wędzarkę to czas przygotować boczek do wędzenia. Sporawy kawał z wstrętną chrząstką i kawałkiem kości. Kosa w łapę i ciach, ciach, ciach, wielki talerz pięknie pokrojonego mięsa gotowy. Co ciekawe równie łatwo struga patyczki, tnie mięso, co rąbie kości. Ostrość nadal bez zarzutu (goli, choć z trudem).
Do końca pierwszego okresu biwakowania wykonał zaledwie kilka robót, pokroił arbuza, jakiś chleb, pomagał przy obiadach, czasem przerąbał deskę, czasem okorował palik, przygotował leszczynowe kije na wędki, etc. W niczym nie zawiódł.
By  nie pisać później o tym czego dokonał na drugim biwaku, dodam, że dodatkowo w świetnym stylu wypatroszył sporą ilość płoci, leszczy i krompi. Osobiście byłem przekonany, że patroszenie niewielkich i delikatnych rybek takim draniem jak BM 12500 to typowy “testowy” zabieg, jak przebijanie scyzorykiem drzwi od lodówki czy używanie 7mm grubości, 8 calowego tanto do robienia kanapek. Jak wielkie było moje zdziwienie gdy okazało się, że delikatny i smukły czubek noża bez szkody dla kolacji wbija się i śmiało rozcina rybie brzuszki, skrobie łuski i w mgnieniu oka odcina nawet najoporniejsze rybie łby. Kolejny plus dla tej produkcji.
Czas na spływ. Wiadomo, że należy zabrać ze sobą jak najmniej, więc jedyna stal jaką posiadałem to BM 12500 i mały Victorinox Spartan, który służył do otwierania puszek. Pewnie zapytacie dlaczego nie otwierałem puszek moim NRA, otóż to nie miał być test a raczej sprawozdanie z użytkowania noża. Po za tym puszkę można otworzyć nawet łyżką więc nie widziałem sensu w niszczeniu ostrza tylko po to by napisać “puszkę się da otworzyć, tak jak prawie wszystkim”.
Głównym zadaniem jakie postawiłem przed nim było codzienne, dwu bądź trzykrotne przygotowywanie drewna na ognisko, czasem przygotowywanie kuchenki polowej (czyli wbicie 3 śledzi pod menażkę w ziemię), robienie kanapek, struganie badyli i wszystko co tylko będzie musiał zrobić. Jako, że nie bardzo można nosić ponad 6 cali ostrza na pasku siedząc w kajaku, nóż przytroczyłem do plecaka za pomocą kawałeczka paracordu (choć można użyć i sznurka od snopowiązałki).
Pierwszy dzień burza, wszystko mokre, nóż razem z pochwą mokry i dodatkowo ubabrany w błocie (szybki desant poprzez nabrzeżny muł). Jako, że nie było warunków i czasu, nóż pozostał na swoim miejscu bez osuszenia i czyszczenia. Wieczorem pierwsze ognisko i BM 12500 w ruch. Na klindze zero rdzy. Rąbiemy co tylko się znajdzie ( na moje nieszczęście znalazło się kilka wykopanych korzeni, całych w piachu). Nóż poradził sobie rewelacyjnie, choć od piaszczystych korzeni na ostrzu dało się zobaczyć sporo drobnych rysek. Ktoś narzekał, że nie ma noża do krojenia, pożyczyłem mu mojego Benchmade’a. Gdy okazało się, że chce za deskę użyć kamienia ciśnienie podskoczyło mi co najmniej pięciokrotnie. Na szczęście obozowy nóż do chleba-i-wszystkiego się znalazł, ufffffff.
Image

Kolejne dni, kolejne posiłki, ogniska, nóż golił fragmentarycznie, lecz ciął doskonale. Właściwie to prócz standardowego używania miejsce miały trzy co ciekawsze wyzwania. Pierwsze to gdy nie było toporka a trzeba było narąbać drewna na ognisko dla 18 osób. Na szczęście był pieniek a świeża sosna świetnie się rąbie. Ludzie siedzieli przy ogniu a ja obok przy pieńku i stercie świeżych sosenek z wielką wprawą przygotowywałem badyle do palenia. Raz po raz ktoś przychodził, pytał się czy może sobie troszkę porąbać, coś nastrugać, ot ogniskowy klimacik. Później było weselej, rąbanie puszek po piwie, rzucanie nożem w pieniek, etc. Dłoń nie odczuła za bardzo pracy, gdyż tłumiący wibracje kraton i dość pękata forma zapewnia komfortową pracę. To co rano zobaczyłem ubodło mnie prosto w serce. Nóż był cały upaćkany żywicą, do której przykleił się piach i miał smugi aluminium na sobie. Szybkie mycie w rzece, odrobina piasku i wszytko gra. Co prawda rysek było na nim już sporo , ale żadnej poważnej. Nóż już nie golił, lecz ciał doskonale.
Image

Druga rzecz wydarzyła się pewnego poranka. W nocy padało a rano kawę wypić trzeba. Wszystko było mokre i upaćkane w błocie. Na szczęście znalazłem jeden spory pal sosnowy którego udało mi się okorować by pozbyć się przemoczonej kory i nastrugać tyle grubych wiórków, że udało się na nich ugotować dwie 1,2l menażki wody. Struganie zajęło mi z 10 minut. Szło bardzo lekko. Ostrze gładko wchodziło w drewno a dociskane drugą ręką ślicznie rozdzielało gruby bal na takie szczapko-wióry. Po dokończonej robocie bolała mnie jedynie ręka, którą dociskałem klingę, ta którą trzymałem za rękojeść nie nosiła żadnych śladów pracy. Rękojeść naprawdę się spisała.
Trzecie wyzwanie to pokrojenie w grubą kostkę ziemniaków dla 14 osób gdy za deskę służyła metalowa, pokryta ogniskowym syfem, który się zbierał latami, przykrywka do wielkiego gara. Kroił kolega i bardzo sobie chwalił, nóż, jak mówił “tnie niespodziewanie dobrze”. Nóż na szczycie wybrzuszenia na ostrzu miał parę szczerbek ale dalej dało się tym miejscem ciąć. W tamtej chwili dotarło do mnie, że nic ponad 440C nie jest konieczne by mieć naprawdę doskonałą klingę, o ile jest dobrze obrobiona termicznie. Następne parę dni rąbania, cięcia i spływ się kończył. Ostatniego dnia biwakowaliśmy w jakimś większym miasteczku i czas było się wybrać na miasto po jakieś jadło i co zacniejszy napitek. Przyzwyczaiłem się już, żę po wyjściu z kajaka przypinam BM 12500 do pasa i tak chodzę, aż do późnej nocy, więc zapomniałem go odpiąć idąc między ludzi. Okazało się, że nóż nie rodził żadnych emocji w otoczeniu ( nie wyjmowałem go). Ani w kolejce po gofry, ani w knajpie, ani w spożywczym sklepiku. A przyznać mu trzeba, że jak na dość spory nożyk nosi się rewelacyjnie. Po 9 dniach w wilgoci i brudzie nóż nie był pokryty rdzą, klingę pokrywały ryski a krawędź tnąca dorobiła się kilku maluśkich szczerbek od krojenia piachu.
Image

Po powrocie ze spływu kosę czkał jeszcze drugi biwak, lecz zakresem zastosowań noża nie różnił się od wcześniejszego.
Siedząc już w domku, siorbiąc kawę, przyglądałem się mojemu kompanowi i doszedłem do wniosku, że jest to nóż, który się naprawdę świetnie sprawdza jako podstawowe ( a nawet jedyne) narzędzie do lasu, ładnie wygląda i da się Go pokochać. Zazwyczaj twierdzi się, że nóż w teren powinien być duży, prosty i toporny by był cacy. BM 12500 taki nie jest, ma dziwny kształt klinki, recurve, jakiś tajemniczy system BILT w rękojeści, delikatny czubek a pochewka to skóra a nie kydex. Lecz ja twierdzę, że naprawdę mogłem poznać wszystkie za i przeciw i twierdzę, że BM 12500 spisze się w lesie o wiele lepiej niż CS SRK czy BK7, które choć o wiele od niego potężniejsze i nieco wydajniejsze w rąbaniu, przegrywają w czynnościach biwakowych jakie wykonywałem w czasie wyjazdu,  jak robienie kanapek, patroszenie ryb, struganie patyczków na ognisko, karczowanie krzaków, gotowanie dla dużej ilości osób. Być może i BK7 dwa razy łatwiej narąbałby drzewa dla 18 osób, a SRK mogę podważać okna, ale sosenka była miękka a jak byłaby twarda, to bym łamał ją o kolano, a okien wyważać nie musiałem. Delikatny czubek? Tak, ale standardowy test jak wbijanie w drewno i wyłamywanie kawałków nie ma przełożenia na rzeczywiste zastosowanie. Natomiast delikatny czubek pozwala bez problemu wbić nóż w rybi brzuch i rozciąć go a nie rozerwać, precyzyjnie wykroić szypułkę z pomidora nie miażdżąc go czy choćby wyjąć drzazgę z palca, nie przecinając opuszka na pół. Zastanówcie się czy koniecznie nóż musi mieć grubość palca na całej długości by był pewnym narzędziem w teren? A może częściej trzeba coś postrugać, czy przeciąć niż wieszać się na nożu nad potokiem lawy a 5mm  zupełnie wystarcza by podważyć nawet  najbardziej oporny kawał próchna z jakiegoś starego pnia. Po prostu nóż ten oferuje mniejszą wytrzymałoś niż konkurenci, lecz w praktyce należy wymyślać “testowe” sytuacje by to odczuć, jak rąbanie cegieł czy wycinanie wzorków w blasze. Rękojeść może i nie jest z G10, ale po co mi G10 wtedy gdy zależy mi na komforcie rąbania i komfortowym chwycie? Tak można nadać G10 odpowiednią fakturę, lecz i tak będzie dwa razy droższe od kratonu a jego pancerność zupełnie nie przyda się podczas smarowania kanapki pasztetem. Pochewka to skóra a nie kydex na tekloku. No tak, być może i nie mam błyskawicznego dostępu do noża i nie mogę go przytroczyć sobie do plecaka w każdej pozycji, ale i tak noża używałem na lądzie, plecak leżał w ładowni klajaka, a wyjęcie z pochewki na pasku jest minimalnie wolniejsze. Ale jakoś nie wyobrażam sobie sytuacji, gdzie idąc na spacer po jagody 0,5s różnicy w dobyciu noża może o czym ktolwiek zadecydować, a koszty produkcji są mniejsze. Po prostu w tegu typu nożu kydex jedynie podbił by koszty a dał niewiele więcej. Pomijam kwestię, żę pochewka byłaby sporo większa i sztywna a co za tym idzie mniej wygodna do noszenia na pasku.
Czas przejść do opisu poszczególnych elementów noża.

Klinga
Image

Jest to dość ciekawa koncepcja wykonania klingi. Z jednej strony odchodzi od zwyczaju nadawania nożom terenowym prostych w formie kling z drugiej jest w pełni użytkowa. Ponadto posiada fighterowaty charakterek co podkreśla wydatne fałszywe ostrze.
Klinga jest dość gruba i mocna a wysoki szlif w połączeniu z paskiem pełnej grubości stali ciągnącej się przez 3 długości ostrza nadaje świetne właściwości cięcia nie osłabiając specjalnie przy tym klingi. Należy zdać sobie sprawę, że wysokość szlifu nie jest wprost proporcjonalna do właściwości tnących i w pewnym punkcie niewielki przyrosc zdolności cięcia okupiony jest znaczącym osłabieniem klingi. Tek kształt łączy wystarczającą wytrzymałość i świetne cięcie w jednym. Ponad to większe znaczenie ma kąt krawędzi tnącej, a w tym nożu jest wyprowadzona na poniżej 20 stopni na stronę, co pozwala bardzo dobrze ciąć, a jak dowiodła praktyka nie naraża noża na wyszczerbienia i wykruszenia przy normalnej pracy.
Kolejnym plusem tego typu klingi jest smukły czubek, co przydaje się przy większości  prac.
Rekurva na ostrzu, czyli wcięcie bliżej rękojeści, pozwala “sztucznie” uwydatnić brzuszek, który przydaje się przy wielu pracach, a wcięcie doskonale sprawdza się przy struganiu. Z drugiej strony rekurva nie jest na tyle głęboka, by zaszkodzić użytkowości noża i daje się naostrzyć na płaskim kamieniu (sprawdzone). A to wszystko dlatego, że jest rozciągnięta na stosunkowo dużej klindze.
Kolejnym plusem a zarazem jakby znakiem szczególnym jest swoisty “garb” na klindze, Jest to po prostu fałszywe ostrze wyprowadzone ponad linię grzbietu, co wzmacnia klingę w miejscu gdzie staje się znacząco węższa niż przy rękojeści, jednocześnie przesuwa środek ciężkości delikatnie do przodu, co pozwala stosunkowo (np. W porównaniu do BK7) lekkiej klindze bardzo efektywnie rąbać. Wg. mnie to bardzo przemyślane rozwiązanie, które doskonale sprawdza sie w terenie. No i bajerancko wygląda.

Rękojeść
Rękojeść tego noża to najbardziej kontrowersyjna i zarazem najczęściej krytykowana przez osoby, które w życiu tej kosy nie używały, część.
Ale po kolei. Rękojeść jest  pękata i pozwala na bardzo pewny chwyt i nie męczy dłoni nawet po dłuższej pracy. Wykonana jest z kratonu, czyli gumopodobnego tworzywa, które świetnie tłumi drgania, daje genialną przyczepność (czasem się mówi, że ręka pokryta olejem się nie ślizga po kratonie. Proszę włożyć te historyjki między bajki, ręka pokryta olejem nie śliga się tylko po haczykach wędkarskich, niemniej mokra dłoń w niczym nie przeszkadza przy takiej rękojeści)
oraz jest dość wytrzymała tzn. Bez specjalnych starań sama się nie popsuje nigdy.
Jedną z rzeczy krytykowaną przez ludzi, którzy tylko przez chwilę mieli nóż w ręce a nie poużywali go przez dłuższy czas to jelec. Otóż jelec bodzie jedynie gdy ustawimy chwyt pełną dłonią tuż przy klindze. W praktyce okazuje się, że pełny chwyt nigdy nie wychodzi tak blisko klingi a przy chwycie floretowym (kciuk na rękojeści spoczywa od góry) palec wskazujący doskonale wpasowuje się w jelec dając solidne oparcie.
Kolejny głos na “nie” dla tego noża to, że na grzbiecie klingi przy rękojeści nie ma żłobień pod kciuk i jest tam taki niby jelec górny. Ponoć przydaje się to przy precyzyjnych pracach czubkiem noża. Pierwsze pytanie jakie stawiam to czy da sie cokolwiek precyzyjnie zrobić czubkiem 6,25 calewej klingi w takim sensie, że wymagałoby to specjalnej rampy pod kciuk? Raczej nie, a w większości prac to ten niby jelec na górze pełni funkcję podparcia pod kciuk i doskonale się sprawdza, a w nichym nie przeszkadza, podnosząc jednocześnie pewność, że ręka nie zsunie się na ostrze przy wbijaniu w chwycie odwrotnym.
Rękojeść kryje w sobie największą kontrowersję całego noża, system BILT. Jest to ciekawe rozwiązanie gdzie ostrze jest doczepiane do rękojeści za pomocą śruby na końcu noża. Dzięki temu nóż traci sporo zbędnej wagi, która akurat w rękojeści niczemu nie służy.Wygląda to mniej więcej tak, że klinga w rękojeści jest dość wąska i ma na środku przymocowany gwint, w który wchodzi bardzo długa śruba (Torx), która za pomocą metalowej końcówki dociska rękojeść do przedniego bolstera (czy tam gardy). Generalnie prawie wszyscy zabierający głos, co noża nie używali, są na nie, bo ponoć niewytrzymałe. Ja nożem tym pracowałem pare tygodni, gdzie w ciągu 9 dni przygotowałem drewno na około 25 ognisk i jeszcze kilkanaście później, karczowałem nim krzaki, rąbałem twarde drewno owocowe a nawet rzucałem w pieniek i nic się nie stało, nawet się śruba nie poluzowała. Tak więc być może BILT ma coś co rewanżuje full tang? Ma. Otóż proszę sobie wyobrazić, że mówię teraz o samochodzie a nie nożu. By samochód mógł jeździć po wybojach można albo zbudować go z jednego kloca stali, która wytrzyma wszystko, bądź zbudować mu zawieszenie. I BILT działa właśnie jak zawieszenie w nożu (bynajmniej nie by coś się ruszało). Chodzi o to, że dzięki bardzo grubej warstwie kratonu (więcej miejsca w rękojeści) wszelkie drgania są tłumione a naprężenia rozpraszane. Ponad to przy gwałtownych uderzeniach energia nie jest od razu oddawana części klingi schowanej w rękojeści, a zostaje pochłonięta przez kraton (sprężysty) by później oddać ją w znacznie dłuższym odcinku czasu. Oczywiście wszystko dzieje się w milisekundach, lecz działa wystarczająco dobrze. Złamać ten nóż np. Rąbiąc, to tak jak chcieć rozwalić kauczukową piłęczkę rzucając nią o beton (szklaną się da, choć jest znacznie twardsza).Co innego naprężenia statyczne. Nie podważałem tym nożem okien, lecz można się domyślić, że nie jest to dla niego wymarzone zajęcie. Moim zdaniem BILT choć u wielu nie budzi zaufania sprawdza się bardzo dobrze i pozwala np. wymienić uszkodzoną rękojeść. Ostatnią wartą wspomnienia rzeczą jest metalowa końcówka rękojeści. Osobiście używałem jej do wbijania opornych stalowych śledzi w ziemię, ale można z pewnością rozbić tym włoskiego orzecha, okno bądź czaszkę. Wbijanie śledzi pozostawiło delikatne ślady. Nic mi nie wiadomo jakie ślady pozostawi rozbijanie okien bądź czaszek.
Jedynym mankamentem jest to, że przy płukaniu w rzece w miejsce gdzie rękojeść kończyła się gardą a zaczynała się klinga była mała szczelinka i czasem wlewało się tam kilka kropel wody, które trzeba było wytrzepać dynamicznym ruchem ręki.

Pochwa
Image

Co tu dużo pisać. Jest to klasyczna, wysoka skórzana pochwa z paskiem zapinanym na zatrzask, który przytrzymuje nóż w środku. Pochewka wykonana jest z grubej i dobrej skóry, bardzo dobrze impregnowanej (nie nasiąkała na spływie choć była bardzo często mokra), szycia są mocne a zatrzask bardzo solidny. Dodatkowo pochewkę zdobi grafika i wybite logo NRA. Dla mnie bardzo użytkowa i klasyczna, świetny wybór w teren. Choć może i są problemy z czyszczeniem jej wnętrza (jeszcze nie zdołałem ubrudzić) to nie rysuje ostrza i wygodnie się nosi.

Stal
Wiele osób słysząc “440C” mówi “uuuuu”, wyrażając tym swoją dezaprobatę, że to nie S30V, albo INFI. Osobiście twierdzę jest to moja ukochana stal, choć mam koziki i z D2 i z węglówki i z S30V a nawet jakąś finką z Sandvika. Oczywiście mówię o 440C w wykonaniu Benchmade’a.
Otóż to mój trzeci nóż z 440C od BM i za każdym razem stal ta spełnia moje oczekiwania. Jest nierdzewna, długo trzyma ostrość, łatwo się ostrzy i agresywnie tnie. Wiele osób używających np. Starego (440C) i nowego (154CM) Griptiliana uważa, że różnic prawie nie ma, z tym, ze 154CM trudno się ostrzy. Testy w cięciu tektury wykazują, że 440C tępi się minimalnie szybciej niż 154CM czy ATS34. A należy także pamiętać, że noże z 440C są duużo tańsze niż ich koledzy z 154CM czy ATS34.
Podsumowując jest to jak dla mnie stal optymalna. Po prostu każdy następny skok jakościowy to przepaść finansowa a jak wykazało roczne użytkowanie MiniGriptiliana i wypad z BM 12500 na pokładzie, 440C jest zupełnie wystarczająca jeśli nie mamy potrzeby by nóż golił po  trzech miesiącach w lesie, czy by dało się nim porąbać łazienkowe kafelki bez szkody na ostrości.
Są stale lepsze, są stale dużo lepsze, są w końcu stale bijące 440C na kolana, lecz w nożu w teren, gdy nie mamy 2k PLN na np. Stridera, Tridenta, Mad Doga czy Busse’a, jest to absolutnie wystarczająca stal, która naprawdę wiele zniesie.

Podsumowanie
Jako, że napisałem już dosć, postaram się teraz szybko podsumować. Dla kogo to jest nóż? Dla kogoś kto bardziej ceni sobie wygodę i utylitaryzm niż pancerność, kto potrzebuje prostego (ale nie prostackiego) narzędzia, które nie wyniesie go fortuny. Kogoś kto nie boi się odejść od kilku flagowych modeli uznanych jako “noże w teren”. Dla kogoś kto potrzebuje dobrej stali, która sprosta wszystkim powierzonym jej zadaniom a nie stali, która budziłaby podziw i poklask otoczenia. W końcu dla kogoś kto ceni sobie w nożu przemyślane rozwiązania i piękną linię.

Skrót

+”garb”, ciekawa i zarazem funkcjonalna linia
+ stal
+ rękojeść
+ BILT

– szczelina przy rękojeści
– BILT (niektórzy mu nie ufają i raczej się nożem nie napodważamy)