ColdSteel Ultimate Hunter
Firma Cold Steel jest znana przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy z nich to świetny nóż survivalowo ratowniczy czyli słynny SRK. Drugi powód jest mniej wesoły. To bezczelna kradzież cudzych pomysłów przez szefa firmy, Lynna Thompsona. Z tego drugiego powodu firma stała sie obiektem powszechnego bojkotu i niewybrednych żartów w środowisku nożowniczym. Nie mi oceniać politykę Cold Steela, ale zdziwiło mnie niepomiernie gdy CS wciągnął do współpracy Lloyda Pendletona, znanego knifemakera i myśliwego z Kalifornii.
Owocem współpracy stał się nóż Pendleton Hunter. Konfrontacja tego noża z Fallknivenem F1 – naraz i w obu łapach – była jednym z najwiekszych zaskoczeń w mojej nożowej karierze. Kilka sekund wczesniej byłem skłonny zmajstrowac potężny debet na karcie i kupic Fallknivenika. Tak podpowiadał otumaniony wzrok, umysł i doświadczenie. Mały Pendeltonik z baaaardzo wklęsłym szlifem jest nożem GENIALNYM. Coś co tygrysy i Wysze lubią najbardziej. Nieprawdopodobna użytkowość, wyważenie, szlif, wykonanie. Ufff. Co z tego że to AUS8A w Kratonie i pochwą z badziewnego Secure-exu? W małym (3,5″) nożu takie materialy w zupełności wystarczą do podstawowych czynności obozowych. A na cholerę, pytam ja się was, potrzebny mi gruby i pękaty convex w 3,8 calowym Fallknivenie F1? Na kolanie skubańca naostrzę w środku lasu? Kocham duże Fallki, ale dla mnie w konkurencji trzyipółcalaków wygrywa Cold Steel. Jest poręczniejszy, wygodniejszy i co ważne – ładniejszy. Precyzją wykonania nie odbiega od Fallka. Piszę to wszystko aby uzmysłowić wam jak wiele rzeczy potrafi człowieka zaskoczyć, gdy zetknie się z nożem osobiście i nie opiera swojej wiedzy tylko i wyłącznie na Google i opiniach innych nożowników.
Większość nożowników ma podświadomy odruch brania do łapy każdego noża który im się pod te łapy nawinie. Ściskamy, macamy, obracamy, markujemy cięcia i pchnięcia. Zastanawialiście się czemu? A to dlatego, że ergonomia czyli wyważenie, ciężar, wygoda i dopasowanie do ręki jest tak naprawdę dużo ważniejsza niż materiały, wykonanie i design. Często można się spotkać z bardzo pochlebnymi opiniami o brzydkich jak kupa nożach z przeciętnych materiałów. Z drugiej strony topowe modele znanych firm często okazują się kompletnym niewypałem.
Ergonomia noża (a zwłaszcza rękojeści) to swoisty „interfejs użytkownika”. Co wynika z tego że nóż kosztuje $2000? Kompletnie nic. Ale jeśli dłoń sama przykleja się do rekojeści i ni cholery nie chce sie odkleić a małe ruchy nadgarstka pozwalają na wykonywanie precyzyjnych ruchów to jest to najprawdopodobniej NASZ nóż. Wcześniej czy później go kupimy a w każdym razie będziemy go CHCIEĆ. Na tym własnie polegia Magia Stali. Wielkie nazwiska, kosmiczne materiały i okołonożowy marketing to tylko dodatek do tego co nas tak naprawdę kręci. Bo cena zapewnia dobre materiały, wykonanie i markę. Ergonomia jest zaś sprawą indywidualną. Jasiowi pasuje Razorback a Małgosi Khukri. Ileż genialnych noży nas ominęło tylko dlatego, że nie mieliśmy ich nigdy w łapach?
Przyszedł więc czas na nowy nóz dla Wysza.
Lecz Pendleton Hunter to jednak nóż ze stała głownią. A ja tym razem potrzebowałem czegoś składanego. Kolejny fixed sprawiłby tylko, ze przed każdą wyprawą miałbym standardowy wyszowy dylemat – „co zabrać tym razem?”. A to, jak wiadomo, zazwyczaj kończy się zabraniem wszystkich noży – żeby żadnemu nie było przykro. I łazi potem człowiek po górach z dwoma sześciocalowcami, jednym pięciocalowym i jednym trzyipółcalakiem. Kompletnie bez sensu. Na szczęście okazało się, że Cold Steel namówił Pendletona także do stworzenia myśliwskiego folderka. Tak powstał Ultimate Hunter. Wymiary niemal identyczne jak u starszego brata fixed. Minimalnie cieńsza głownia i niemal niezauważalnie krótsza krawędź tnąca. Ale to składak!
Pierwsza chwila w łapie i człowiek wie, że to cholernie wytrzymałe narzędzie. Charakterystyczny kształt Pendletonowatego drop-pointa z wysokim wklęsłym szlifem (swoją drogą nieco przypomina noże ze stajni Boba Doziera). Gruba klinga zgrabnie przechodzi w listek backlocka. Rękojeść z plastycznego lecz wytrzymałego Thermorunu (Kratonopodobnego) jest na tyle potężna, ze po otwarciu noża na się wrażenie, ze trzyma się w ręku nie składaka, lecz stałą głownię. Karbowania rekojesci u styku z ostrzem tworzą sympatyczne oparcie na kciuk. Obustronny kołek i backlock czynia go całkowicie oburęcznym.
Ale to mimo wszystko nadal folder – powiedział TloluviN (zaprzysiegły zwolennik fixed), gdy zobaczył Pendeltonika w mojej łapie.
No właśnie. I na tym cała zabawa polega
To nóż bez bajerów. Każda jego część mówi – ja chcę do pracy. Został stworzony jako podręczny nóż mysliwski do oprawiania zwiarzyny. Wklęsły szlif i bajeczna fabryczna ostrość sprawiają, że cięcie to zabawa. Przez pierwsze parę dni ciąłem nim każdą kartke papieru która mi się nawinęłą pod łapsko. Co ja piszę – do dzisiaj tak robię. To najostrzejszy nóż jaki wyjąłem z pudełka po zakupie. Czy goli? Mało powiedziane. Po ogoleniu przedramion zabrałem się za łydki i wygladam teraz jak metroseksualny pływak olimpijczyk.
Oczywiscie nie tylko do golenia i do papieru go używam. W tej chwili to mój nóz EDC a jednocześnie podstawowy folder wyprawowy. Świetnie się sprawdza w ciezkich pracach kuchenno-obozowych. W mojej kuchni zastąpił chwilowo kuchenne Victorinoxy i śmieje im się w twarz. Cięcie i siekanie miesa, rozbiór kurczaka, ciachanie kiełbadrona, obieranie ziemniaków – genialna zabawka. Jego długość pozwala na bezproblemowe krojenie bochenków chleba i przepoławianie grejfrutów.
Tak naprawdę to nie używam go tylko do krojenia cebuli (bo jest za gruby ale nie znaczy to, ze cebuli nie poplasterkuje) i do rąbania drewna (bo to w końcu krótki folder a nie siekierka). Najcięższym polowym zadaniem jakie wykonuje 80% noży w terenie to ostrzenie patyczków na ognisko. Da się to oczywiscie bezproblemowo wykonać zwykłym Victorinoxem, ale o ileż przyjemniej pobawić się w struganie wklęsłym szlifem. Nóz wchodzi w patyczaki jak w masło. Zarówno suche jak i świeże (patyki, nie masło).
O dziwo stal AUS8A (która do hi-endu metalurgicznego nie należy) spisuje się zaskakujaco dobrze w moim Pendeltoniku. Po pierwsze – jest niemal nierdzewna. Zostawiony samotnie, zapomniany nóż może sobie leżeć w kieszeni plecaka i czekać za następną wyprawę. Nie grozi mu nawet gram rdzy. W ramach testów zapaskudziłem nóż octem, cytryną i serkiem topionym i zostawiłem na dwa tygodnie w ciemnym kącie. Po umyciu okazało się, że na ostrzu pojawiło się raptem kilka mikroskopijnych jasnych plamek. Prawdopodobnie pozostałości po serku. Trochę Cifu i polerowanie doprowadziło nóż do pierwotnego wyglądu.
Jesli chodzi o trzymanie ostrza – nie mam większych zastrzeżeń. Nóż tępi się stosunkowo powoli, choć rekord świata to to nie jest. Czego oczekiwać po tej skali cenowej?
Podsumowując: To kwintesencja gatanku „utility knife”. Niespecjalnie piękny, choć o zdecydowanie rasowej linii. Niewyszukane materiały i za duży by nadawał się do garnituru. Po prostu nóż do lasu, w góry i na Mazury. Używajac moich ulubionych porównań motoryzacyjnych: może to nie Land Rover, ale cholernie niedaleko mu do Jeepa Wranglera.