Nie ma to jak mieć swój dzień, kiedy dostajesz premię do ręki, jedziesz do swojego ulubionego sklepu, a tam trafiasz na nową partię noży. Ja właśnie miałem taki dzień i trafiłem akurat wtedy, kiedy Jarek rozpakowywał zabawki od Gerbera. Nożyk wybrałem szybko, właściwie był jeszcze ciepły – prosto z paczuszki. Wszedłem, wybrałem, zapłaciłem (grosze!!!) i wyszedłem…

Pierwsze wrażenia – nożyk bardzo prosty w budowie i bez zbędnych zdobień czy wyszukanych kształtów, które mogły by przeszkadzać w pracy. Projektant po raz kolejny postawił na praktyczność i survivalową „czystość”.

Nóż dostałem w porządnie zrobionej kaburze z kydexu, umożliwiającej różne sposoby noszenia: począwszy od mocowania tradycyjnie przy pasku w pionie czy poziomie, aż do możliwości doczepienia do jacketu nurkowego, czy uprzęży spadochronowej. Trzeba przyznać, że kabura, jest niezwykle mocna i daje się „wczepić” w każde, nawet najbardziej zwariowane, miejsce. Do tego blokada, uniemożliwiająca wysunięcie ostrza, daje nam pewność, że niezależnie od tego, czy płyniemy, lecimy czy skaczemy, nóż zawsze będzie na swoim miejscu.

Harsey trzyma się świetnie i pierwszy raz w życiu czułem w ręce nóż tak dobrze. Zaciśnięcie dłoni na rękojeści sprawia niesamowitą frajdę – jest doznaniem miłym i niemalże nałogowym. Po prostu im mocniej zaciskasz palce, tym bardziej czujesz, jak idealnie dopasowuje się on do dłoni gotowy do każdej pracy. Muszę bowiem przyznać, że przyszło mu się zmierzyć z ciężkimi zadaniami i dzisiaj – po dłuższym czasie użytkowania – mogę stwierdzić, że w kategorii jakość/cena, nożyk ten w swojej klasie nie ma sobie równych.

Po pierwszych moich zachwytach, nóż od razu został rzucony (dosłownie!) na głęboką wodę: w zimną otchłań naszego polskiego Bałtyku. Pod wodą spisywał się doskonale: im bardziej był mokry, tym lepiej trzymał się w dłoni. Wtedy też właśnie pierwszy raz dała o sobie kabura, pokazując swoje plusy. Mogłem śmiało pływać bez strachu o to, czy nożyk nie wylatuje, lub nie przesuwa się z miejsca na miejsce. Harsey spędził pod wodą i na wodzie w sumie kilkanaście godzin.

Mimo ciężkich warunków, dobrze radził sobie z cięciem luźno wiszących lin, żyłek, przebijaniem plexi czy tradycyjnym struganiem drewna. Radził sobie świetnie ze starymi oponami po Uazie i Tirach. Nie stanowiły dla niego również problemu prace kuchenne takie, jak słynne pomidory (ulubione warzywka każdego nożomaniaka:) – przyp. Vince), mięsa, puszki i delikatne owoce, chociaż miałem wrażenie, że marnuję ten nożyk taką pracą, bo jak mawia Jumbo: „hardcore to przeciąć pomidora rękojeścią, a nie dobrym ostrzem”.

Nóż natychmiast zyskał moje zaufanie, ale udowodnił też, że nie należy poruszać się z nim po mieście. Wzbudzał niemałe sensacje pośród przechodniów Sopockiego mola, wszak trudno, żeby było inaczej, kiedy z krótkich spodenek wystaje ci 10,75 cali noża.

Kolejne dni to kolejne ciężkie przeprawy: terenowe wojaże na quadach pokazały, że Hunter to maszyna, która czuje się dobrze wtedy, kiedy dostaje wycisk razem z Tobą. Jest to po prostu świetny, niestrudzony kompan, łatwy w utrzymaniu i do tego kupiony za niewielkie pieniądze. Nóż przyczepiony do plecaka, połykał kurz i pył razem ze mną, a każde wyjęcie z kabury zagłuszał zgrzyt ostrza, szurającego o ziarenka piasku, które ku mojemu miłemu zaskoczeniu nie zostawiły wcale dużych śladów. Był to dla mnie kolejny dowód na to, że zarówno nóż, jak i kabura, aż proszą się o takie warunki.

Dzięki dobrze przylegającej rękojeści do kydexu, największy brud i pył pozostał na zewnątrz, nie dostając się do środka i nie szorując ostrza aż w tak wielkim stopniu, jak by to nastąpiło w przypadku z np. Gerberem Yari.

Takich ciężkich dni w życiu Harseya, było jeszcze wiele, i jeszcze więcej przed nim. Zdążył już wylatać swoje, raz nawet pracował jako przewodnik prądowy (tego już niestety nie przeżył tak dobrze, ale który nóż by przeżył?). Na pamiątkę po tym zdarzeniu zostały na nim wypalone czarne ślady, które pewnie by zeszły za pomocą szlifierki, choć ja nie zamierzam się ich pozbywać – w końcu to kawałek historii z życia mojego noża.

Pora na podsumowanie. Kupując Harsey’a Huntera, dostajmy pewnego kompana podróży i przygody za bardzo rozsądne pieniądze. W tej chwili jest to mój idol w kategorii: „jakość/podejrzanie niska cena”. Świetna kydexowa pochwa – dla mnie o wiele lepsza niż cordurowa pochwa modelu Green Beret od Chris Reeve. Doskonale leżąca rękojeść z otworem na przewleczenie sznura oraz odporne na niesprzyjające warunki ostrze.

Jedynym jego minusem jest brak tzw. zapasu mocy: po prostu kupując go od razu trzeba zdać sobie sprawę, że są pewne granice, których te materiały nie przeskoczą. Biorąc poprawkę na to, że nie jest to nóż z najwyższej technologicznie stali i dostosowując wymagania do możliwości noża, możemy być pewni, że Hunter będzie nam służył długo i dzielnie zarówno na ziemi, jak i w wodzie.