Ka-Bar to firma-legenda. Nieomal synonim noża wojskowego i kształt rozpoznawalny nawet przez kompletnych laików. Kopiowany w różnych mutacjach i produkowany do dzisiaj.

Swój marsz ku sławie zaczęła dość późno, bo w 1942 roku. Początki firmy (jeszcze jako Union Cutlery Company) datuje się na wczesne lata XIX wieku, ale słynna stała się dopiero dzięki rządowemu kontraktowi na nóż dla US Marine Corps. Wtedy to Ka-Bar dołączył do swoich legendarnych rówieśników – Jeepa Willisa i Harleya-Davidsona WLA. Pochodzenia nazwy firmy nie są pewni nawet jej właściciele. Oficjalnie uznaje się marketingową anegdotkę o dziękczynnym liście od pewnego nieokrzesanego Trapera. Postanowił on w przypływie wdzięczności opisać swoją przygodę z misiem Grizzly. Podobno zacięła mu się strzelba, a od nieomal pewnej wycieczki na łono Abrahama uratował go właśnie nóż Union Cutlery Company. Z braku innej możliwości wykorzystał go, aby „kill a bear”. Ponieważ chłop był raczej niepisaty i nieczytaty, wyszło mu coś w rodzaju „k a bar”. Prezesowi tak się to zdanie spodobało, że wkrótce stało się mottem firmy. Historia ta wydaje się być lekko naciągana, zwłaszcza, że w muzeum Marine Corps Officer Candidates School (OCS) w Quantico pod jednym ze wczesnych Ka-Barów stoi napisane jak byk: „Knife Attached – Browning Automatic Rifle”.


Porównanie grubości, od lewej:
Victorinox Ambassador, Gerber LST II,
SOG Pentagon Elite, Kabar Hunter.

Nóż, który zamierzam opisać, powstał w kooperacji firmy Ka-Bar ze znanym knifemakerem Bobem Dozierem – chodzącą legendą. Jako młody chłopak dorastał na bagnistej Luisianie, potem przeniósł się do Arkansas. Od dziecka polował i robił noże. Na początku lat 70. odkrył go i przygarnął A.G. Russell i od tamtego czasu Dozier Knives to ścisła czołówka w nożowniczym półświatku.

Tak więc produkt, jakim jest Dozier Hunter, to połączenie „american legend” i rozpoznawalnego z zamkniętymi oczami designu Boba Myśliwego. Mieszanka piorunująca z fabryki na Tajwanie. Nie jest to jednak „podróbka szczęścia”, ale rasowy ultralekki folder. Wiele firm nożowniczych (m.in. Benchmade) ucieka z produkcją do Azji, nie tracąc przy tym klientów, a nawet zyskując nowych. Dzięki przeniesieniu fabryki na Daleki Wschód, obniżono koszty produkcji do śmiesznie niskiego poziomu, nie umniejszając jednocześnie jakości produktu. Bob Dozier ceni swoje nazwisko i pod byle czym się nie podpisze.

Dzięki swoim wymiarom nóż idealnie nadaje się do pomniejszych zadań trapersko-obozowych. Mimo dość grubego ostrza, jest mistrzem testu pomidorowego, a struganie patyków to jego druga natura. Niezastąpiony w kuchni, choć muszę przyznać, że krojenie chleba nie jest jego najmocniejszą stroną. Ale jako prawdziwy Hunter poradzi sobie nawet z oprawieniem kozła – to mój podręczny, bieszczadzki skinner.

Jego największym atutem jest poręczność. To ultralekkie maleństwo o właściwościach pełnoprawnego foldera. Jeff Randall, twórca m.in. modeli RTAK i RAT oraz stary survivalowiec kupił kilka małych dozierowych Ka-Barków i jest to w tej chwili jego ulubiony backup w zestawie wyprawowym. Można go spokojnie nosić w portfelu albo tylnej kieszeni spodni, nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi zainteresowanych. Poza tym – trzeba przyznać – jest to wyjątkowo ładny i zgrabny kawałek stali.

Ostrze posiada klasyczny kształt dozierowego modified drop-point Huntera z wysokim szlifem wklęsłym (hollow grind). Wykończenie satin finish (wyjaśnienie tych pojęć: patrz Encyklopedia – przyp. Vince). Długość zamkniętego folderka: 4,25 cala (10,75 cm). Otwartego: 7,25 cala (18,415 cm). Stal AUS8A – teoretycznie nierdzewna. Moim zdaniem – mniód. Trudno o coś bardziej użytkowego w nożu terenowym.

Zastosowana blokada to back lock. Jedyna rzecz, do której można się przyczepić. Miałem wątpliwą przyjemność przetestować jej wytrzymałość na własnych palcach. Szczęście w nieszczęściu – Ka-bark był wówczas wyjątkowo stępiony po bieszczadzkich wojażach. Kompletny przypadek, bo zazwyczaj robię z niego brzytwę kuchenną. Po próbie wbicia wyżej wymienionego w rosnące nieopodal drzewo marki brzoza, poczułem niepokojąco ciepłą ciecz w łapach. Paluch wskazujący przypominał pomidora po tradycyjnym teście. Gdy uświadomiłem sobie, że mogłem trafić na ścięgno, albo (co gorzej) staw, o mało nie narobiłem w portki. Na szczęście skończyło się na ogołoceniu apteczki samochodowej z wszelkich opatrunków i czterech szwach w pobliskim szpitalu. Do dziś pozostała mi blizna, przypominająca, by nie wierzyć blokadom. Żadnym. Ponadto byle paproch potrafi sprawić, że nóż zamyka się i otwiera w wyjątkowo upierdliwy sposób. Na szczęście łatwo i szybko można go oczyścić pod kranem. Mimo mojej sympatii do tego nożyka – wielki minus za blokadę.

Rękojeść jest bardzo przyzwoita i bardzo lekka, bo wykonana z zytelu. Fakturą przypomina nieco skórę płaszczki i nawet w zakrwawionych rękach trzyma się pewnie, choć przy pchnięciach ręka może zsuwać się na ostrze. Nóż skręcony jest przy pomocy standardowych śrub torx, więc nie ma kłopotów z jego ewentualnym rozkręceniem.

Ka-Bar Dozier Hunter to idealny miejski EDC do lekkich zadań i rewelacyjne uzupełnienie zestawu wyprawowego. Jeden z moich ulubionych noży. Nie jest to może szczyt osiągnięć technologicznych, ale stosunek ceny do jakości jest ciężki do pobicia. Trudno w to uwierzyć, ale kosztuje w granicach 20 dolarów! Nie dziwne więc, że nóż zdobył wiele nagród. W czerwcu 2003 na Blade Show w Atlancie otrzymał nagrodę Knife of the Year w kategorii Best Buy. Jego droższy brat, firmowany osobiście przez Boba – D2 Folding Hunter (Seki,Japan) zdobył na tegorocznym Blade Show nagrodę „Best imported Knife of the Year”. Występuje także w wersji Skinner i Spear Point.