Tempo produkcji noży autorstwa Roberta jest doprawdy imponujące. Zresztą wystarczy porównać daty poprzednich artykułów…Kolejny jego niewielki nożyk nosi nazwę MAMOOTH i coś w tym jest… grube 7 milimetrowe już niemal dłuto wykonane z prostotą, która dodaje mu tylko uroku. Ale już dosyć mojego przynudzania, teraz niech głos zabierze sam stwórca.

Kolega Qkiel proponował cieńszą stal, ale ja stwierdziłem, że pięknie wyglądać będzie takie maleństwo zrobione z grubszego kawałka metalu, więc na warsztat poszła stal o grubości 7 mm. W sumie była to trzecia już część mojego tasaka, wykonanego z hartowanej stali D2 (a przynajmniej tak ją okreslili znawcy).

Najpierw wstępnie wyciąłem kształtu, tym razem brzeszczotem pokrytym okruchami wolframu. Trwało to długo, ale po jakimś czasie wyłoniły się zarysy noża. Nastepnie stal poszła w maszynowe imadło i do akcji wstąpił oddział pilników. Od wielkich „łomów”, aż po malutkie diamentowe iglaki. Szlifowanie trwało baaaaardzo długo, a ból dłoni był niesamowity… Cóż, nieprzyzwyczajone są jeszcze ręce do pracy takimi narzędziami… W celu wywiercenia otworu, udałem się na spacer do tego samego znajomego, który wywiercił mi otwory w moim pierwszym customie. Ja sam nie mam jeszcze aspiracji do kupowania tak drogich wierteł… Pół godzinki wiercenia i zadowolony wracałem do domu.

Pojawiło się teraz pytanie, jak ozdobić ten nożyk. Nie za bardzo podobał mi się pomysł robienia nacięć na górnej powierzchni, tak samo nie podobał mi się pomysł grawerowania czy trawienia boków. Postanowiłem więc jako ozdobę wykorzystać właśnie otwór. Wkleiłem do niego za pomocą poxipolu miedzianą rurkę o lekko sfazowanych średnicach wewnętrznych. Teraz czekała mnie najgorsza część pracy, która jeszcze jest dla mnie niebywałą trudnością – szlifowanie kąta ostrza. Znów do pracy poszły pilniki, pilniki, pilniki… Po całym dniu szlifowania i poprawiania iglakami uzyskałem kąt, który wreszcie mi odpowiadał. Nawet ładnie to wyszło i chyba po raz pierwszy byłem naprawdę zadowolony z tego etapu pracy.

Teraz przyszła kolej na polerowanie. Drobniutki papier ścierny, potem guma polerska, a na koniec filc i pasta polerska, aż wreszcie sama pasta. Szło ciężko jak smok, bo nożyk jest malutki i nie było jak dobrze go złapać w palce. Jednak po kilku godzinach, miałem ładnie spolerowane powierzchnie. Celowo nie polerowałem ostrza, gdyż uznałem iż będzie ładnie wyglądało surowe… Teraz wziąłem jakiś stary rzemyczek, który przeciągnąłem ładnie przez otwów, następnie zamocowałem wyciętą aluminiową obrączkę, miedziany drucik i jeszcze jedna obrączkę. Wszystko ścisnąłem i dobrze trzyma do dziś.

Pochwa nie jest szczytem kunsztu rymarskiego… Chciałem na niej wytłoczyć obraz 23 indian, pędzących na mustangach za wielkim stadem bizonów, ale pochwa jest tak mała, że zmieściłby się tylko jeden zadek bizona…;) Jest prosta, złożona z dwóch kawałków skóry za pomocą czarnej nici po godzince szycia. Cóż, ładne pochwy wciąż są też dla mnie jeszcze odległym marzeniem (zbyteczna skromność – przypis Vince).

No i tym sposobem powstał mały, ale paskudnie ostry i beszczelnie mocny MAMOOTH JUMBO CUSTOM