Marble’s Fieldcraft
Webster Marble, drwal, pojawił się nioczekiwanie w Michigan pod koniec XIX wieku. Dzięki nabytemu wcześniej leśnemu doświadczeniu w ścince i zrywce drzewa, oraz przedziwnej umiejętności precyzyjnej oceny spodziewanego metrażu “na oko”, szybko zdobył całkiem niezłe pieniądze i opinię jednego z najlepszych rębajłów w okolicy. A okolice te dawały mu niemal nieograniczone możliwości polowania, wędkowania, włóczenia się po lesie i obcowania z tzw. łonem.Jako odkrywca i wynalazca z zamiłowania, nieustanie kombinował nad stworzeniem nowych narzędzi, które by ułatwiły ludzkości pracę na tym łonie. Przez ponad ćwierć wieku tworzył niezliczone ilości toporów, siekier, noży i innych przydatnych w leśnej głuszy ustrojstw. Do legendy przeszedł jego topór “Marble’s Safety Axe”, produkowany do dzisiaj przez firmę którą założył i ochrzcił na cześć tego wynalazku “Marble Safety Axe Company”. Jak łatwo sie domyśleć, pan Przedsiębiorczy Drwal popełnił też w swoim życiu kilka niezłych noży. Od jego śmierci minęło już ponad 75 lat, ale firma, z mniejszymi lub większymi problemami przetrwała. W 1957 roku US Navy zamówiła u nich nóż survivalowy dla pilotów, który był niemal idealną repliką jednego z wczesnych projektów ojca-założyciela. Po wygaśnięciu patentu na wzór, noże Marble’a były kopiowane w tysiącch egzemparzy przez m.in. Kinfolks, Union Cutlery (Ka-Bar), Schrade’a, Case’a, Remingtona, Searsa, Belknapa, Simmonsa i wiele innych firm,
Fieldcraft.
Nóż, który wpadł w moje ręce, to Marble’s Fieldraft, nieprodukowana już wersja bez głowicy. Mniejszy brat blisko stuletniego projektu Woodcraft, skrócony o 3/4 cala by uczynić nieśmiertelny wzór Marble’a bardziej kompaktowym, poręcznym i wygodniejszym.
Z wszystkich noży w sklepie, ten przyciągał mnie do siebie najbardziej. Taki kompletnie z innej beczki – nóż ze świata którego już nie ma. Pachniał czapami z bobrzym ogonem, czarnym prochem, świerkowym igliwiem, kupą piżmaka i spróchniałym poszyciem canoe. Kilka razy wracałem, wąchałem go i obmacywałem. Dwadzieścia minut przed odjazdem pociągu do Hajnówki wpadłem do Swiata Noży odebrać swój stary śmierdzący plecak i nie wytrzymałem. Pod pozorem przeprowadzenia białowieskich testów w ostępach pradawnej puszczy – wycyganiłem Marble’sa na wyjazd. Bo indziej w Polsce można testować taki puszczański kawałek stali? Nóż powędrował na pasek i biegiem do pociągu.
Nóż
Na pierwszy rzut oka może niektórym przypominać enerdowskie finki, które można kiedyś było kupić w składnicy harcerskiej, kiosku z ciupagami w Zakopcu, towarzystwie przyjaźni polsko-czechosłowackiej lub innym sklepie z dewocjonaliami demokracji ludowej. I nie bez powodu przypomina. Bo tamte nędzne kawałki zaostrzonej blaszki z plasticzaną rączką, były nieudolną kopią traperskich noży, tak jak enerdowskie westerny były żenującą podróbką starych, dobrych filmów z Johnem Wayne’m czy Charlesem Bronsonem. Ale Marble’s kojarzy mi się bardziej z “Siedmioma Wspaniałymi”, niż z “Lemoniadowym Joe”
Ostrze
Klinga Fieldcrafta to śmiesznie wyglądające połączenie kilku typów ostrza. Skinner do skórowania jak sie patrzy, ale jednocześnie trailing point, czyli ostry czubek wychodzący ponad krawędź grzbietu i na dodatek fałszywe ostrze. Całość krótka, krótsza niż w większości noży terenowych, ale dzięki krzywiźnie brzuszka płynącego przez całą długość klingi, dostajemy gratis nieco dłuższą krawędź tnącą niż w innych nożach 3,75 cala. Grubość jest za to już całkiem konkretna. W połączeniu z mocnym progiem ricasso daje nam małe, lecz bardzo wytrzymałe ostrze. Grzbiet też zmyślnie rozwiązany – do połowu długości mamy wysoką i wygodną rampę pod palucha, a dalej ostrze się zwęża w stronę czubka, opadając z fałszywym ostrzem. Jednym zdaniem – Ostrze krótkie, ale wytrzymałe, dobre do cięcia jak i do wbijania.
Fajna geometria cięcia. Tak po łuku. Poszedłem raz po kore brzozową do rozpalenia ogniska i znalazłem tylko jedną samotną brzózkę w okolicy. Zazwyczaj staram się zrywać z wiatrołomów, ale, że nie było, a ćmok juz się zbliżał – to okorowałem biedactwo. Tak pięknej brzózki nie widziałem jeszcze w Polsce. Gładka, bez czarnych zmarszczek, narośli, pęknięć i innego tyfusu, a w dodatku naprawdę spora. Taka jak na obrazkach poglądowych “jak zrobić canoe z kory brzozowej”. Tylko, że kanadyjskie odmiany Betula Betula maja trochę inną korę i konia z rzędem temu kto oderwie z polskiej brzózki taki wielki kawał. Udawało mi się często sciągać duże płaty, a tu – naciąłem korę, podłożyłem nóż i ziuuuuu. Jak to pieknie schodziło. Prostu kawałek wielkości A3 za jednym razem. Oczywiście nie naokoło i niezbyt głeboko. Bach, podkładam Marble’s – i mam drugi. Żal mi się żyjątka zrobiło, kory na rozpałkę też już miałem aż za dużo, a robić canoe nie było potrzeby skoro kajak stał w krzakach. Fieldcraftem to było łatwiejsze niż zdejmowanie rekawiczek albo skóry z żaby. Chyba zaczaję się na tę brzózkę, poczekam aż ją szlag kiedyś trafi i zrobię z niej sobie dywan do dużego pokoju.
Jeśli chodzi i jakieś gałązki, zaostrzone patyki, fujarki i inne zabawki dużych oraz małych chłopców, to Marle’s radzi sobie całkiem fajnie. Dzięki łukowi ostrza, nóż wymusza zjazd ostrza w miarę cięcia – żadnego pchania na siłę. Zrobienie łódki z kory też nie powinno sprawić problemu.
Kuchnia
Nóż w obozowej kuchni spisuje się bardzo przyjemnie jako pomocnik. W ramach testów wyciąłem nim kawał darni pod dołek na ognisko, wybrałem trochę ziemi, ugotowałem risotto z tuńczykiem i kukurydzą.. Lekko nessmukowaty kształt pozwala na mieszanie w kociołku. Na koniec użyłem go jako łyżki do nakładania tego risotto. Jak łatwo się domyslić – stępił się niemozebnie. Anka próbowała nim pokroić świeży chleb, ale nie szło jej za dobrze. “Weź daj mi jakiś ostry nóz, co?”. Tak to jest jak się kobietę przyzwyczai do noży, przy pomocy których 90% populacji poucinałoby sobie palce w czasie krótszym niż walka Gołoty. Dałem jej więc Opinelka, i zanim skończyła robić kanapki, doprowadziłem Marble’sa do użytkowej ostrości przy pomocy zwykłego kamienia Gerbera. Mistrzem ostrzenia nie jestem, ale jestem pewien, że ostrzenie klingi z wysoko hartowanej D2 zajęło by mi duuużo więcej czasu. A tu jak z Opinelkiem – ciach, mach i nóż znowu ostry.
Rąbanie
Rąbanie nie leży w naturze tego noża (bo prawdziwny traper ma do tego toporek), ale nie mogłem się powstrzymać i po powrocie przyniosłem kilka niedużych sczap w drewutni znajomych u których nocowaliśmy. Nóż wbija się niezbyt głęboko, ale po kilku niezbyt mocnych uderzeniach deską w grzbiet ładnie rozczapirza drewno. Dzięki wypukłemu szlifowi nie klinuje się, lecz rozpycha materiał po bokach. Nie wiem, jak głęboko siedzi trzpień wewnątrz drewnianej rękojeści więc po natrzaskaniu naręcza szczap poszedłem na piwo do ogniska. Gdybym miał wersje z głowicą skręcającą całość, miałbym może mniejsze opory, ale w tym wypadku ciężko by mi było zlikwidować ewentualne luzy rękojeści ostrza. Bo najbliższy warksztat – w Łukaszenkolandzie.
Rekojeść
Mosiężny jelec i pasiaste przekładki kojarzą się jednoznacznie z nozową Cepelią, prawda? Może dlatego musiałem tyle razy ten nóż obejrzeć, by się w końcu do niego przekonać?. Ale zobrzydzona do imentu garda okazała się być wygodna i w niczym nie przeszkadzać. Palec wskazujący opiera się o nią wygodnie i bezboleśnie, nawet podczas dłuższej pracy. O bezpieczeństwie takiej konstrukcji nie ma sensu wspominać, bo każdy głupek zauważy, ze zsunięcie się ręki na ostrze jest możliwe tylko w przypadku osobników o IQ poniżej 16 punktów. Nietaktyczne przekładki pomiędzy gardą a rękojeścią, tak znienawidzone w dzieciństwie, nie służą tylko “ku ozdobie”, jak u “u motylka plamek kilka”, ale najwyraźniej ułatwiają spasowanie konstrukcji, jej trwałość, a możliwe, że zmniejszają też naprężenia i przenoszenie drgań. Tak w każdym razie podpowiada mi mój humanistyczny łeb.
Rękojeść jest zrobiona z naprawdę rasowego kawałka drewna cocobolo, o ładnym, nieco burgundowym odcieniu. Na tyle długa by zapewnić pewny i pełen chwyt osobom o dużych łapskach, ale i maleńtasy nie powinny mieć problemów. Jedynie długość rękojeści względem klingi (identyczna jak w większym Woodcrafcie) zaburza nieco proporcje i może się nie podobać przesadnym estetom. Mi nie przeszkadza. Bo jedyne co mi trochę przeszkadza w uchwycie, to nieco zbyt śliska powierzchnia lakierowanego drewna. W połączeniu z jelcem i naprawdę wdzięcznie wyprofilowanym oparciem na kciuk na klindze nie sprawia to jednak zbyt dużych problemów. Tym bardziej, że nóż w tej wersji nie jest już produkowany i możemy wybrać sobie rękojeść ze skórzanych przekładek, kości, lub dębiny, zakończoną głowicą ze stali lub poroża.
Stal
Tak szybko rdzewiejącego noża jeszcze chyba nie widziałem. Klinga ze stali 0170-6 zastosowana w tym nożu bije pod tym względem wszystkie kochane rdzewniaki jakich miałem okazję używać. Można spotkać wcześniejsze modele robione z podobnych stali: 52100 i 50100B – też bez powłoki i też cholernie rdzewne. Lubię węglówki, ale trochę głupio wyszło z moim wyborem noża, bo pierwsze cztery dni w Białowieży spędziliśmy w kajaku, spływając Narewką w kierunku Narwii.
Ależ ja się nakląłem. Nie wiem jak to jest, ale pomimo tego, że staram się nie chlapać, płynąć cichutko jak mysza i zwiewnie jak łabędź, to i tak zawsze po paru godzinach w kajaku stoi 5 centymetrów wody, cały jestem mokry (łącznie z papierosami), a worki z bagażami wesoło pochlupują naokoło. Na postoju postanowiliśmy coś przegryźć. Jak sie łatwo domyślić, Fieldcraft był cały pokryty ślicznym maskowaniem z Rudej Mendy. Zejść to nie chciało ni jak. Po pięciu minutach z piaskiem i mydłem, nóz wyglądał już jako tako i zrobiliśmy sobie drugie śniadanie. Nóż wypłukałem, wytarłem i schowałem do lekko wilgotnej pochwy. Po półgodzinie gdy go wyjąłem – plamska wróciły, a nóż był cały w piachu. Grrrrrrrr. Olałem sprawę i stwierdziłem, ze go rdzą się zajmę po powrocie z wyprawy. Dwa tygodnie później, już po trzecim czyszczeniu noża do gołej stali, Kubek mi go wypolerował na śliczny mirror. Stwierdziłem jednak, że zastosuję starą radziecką metodę – owinąłem ostrze go szmatką nasączoną octem. Po piętnastu minutach wytarłem, proces powtórzyłem i przetarłem oliwką. Teraz ma śliczne grafitowo-czarne maskowanie. Nawet jak się pojawi rude, to wystarczy zetrzeć paluchem i jest spokój. Teraz nie straszna mu cebula i letnie burze. Hej ho.
Pochwa
To gruby kawałek brazowej skóry w klasycznym stylu. Nóz siedzi w nij pewnie dzięki jedynemu odstępstwie od tradycyjnego wyglądu noza – kydeksowej, spasowanej wkładce. Dla dodatkowego zabezpieczenia mamy jeszcze pasek z mocnym zatrzaskiem. Do tego przynitowane ucho na szeroki paseki ładnie wytłoczone logo firmy. Pochwa potrafi ciagnąć wode jak gąbka, ale ją zapackałem olejem lnianym i wszystko jest juz w porzadku. Jedyny minus – nie ma wersji dla leworęcznych traperów.
Podsumowanie
Nóż jest naprawdę uroczy. Jego używanie przypomina tę frajdę jaką się miało grając z kolegami w pikuty na podwórku, w przerwach pomiędzy robieniem łuków z leszczyny i robieniem zasadzek na dzieciaki z innej bandy. Nadal nie mam pojęcia jak to jest, że się jako dzieci nie pozabijaliśmy i mamy wszystkie kończyny. Każdy miał scyzoryk w kieszeni i chodził z nim do szkoł. Łaziliśmy wszędzie z zuchowymi finkami u pasa i jakoś to nikomu nie przeszkadzało. To se nevrati, pane Havranek.
Dlatego tak kombinuje, że ten nóż to nie tylko podróż sentymentalna zramolałego włóczykija, ale naprawdę dobry pomysł na nóż dla młodego harcerza. Takiego w starym stylu, co nie pije, nie pali i nie łajdaczy się jeszcze po nocach. Codzienna opieka uczy szacunku do ostrza. Nóż każe siebie dbać, albo nie działa. I jak tu potem wyrzeźbić totem czy lolę bez noża? Jest bezpieczny w użytkowaniu i świetny do wprawek w ostrzeniu. Ostrzy patyki i płoszy dziki. Nawet nikczemnej postury kurdupel nie będzie miał kłopotów z wykorzystaniem jego możliwości. Bo Fieldcraft jest świetnie i w przemyślany sposób zaprojektowanym narzędziem. Jak za starych czasów.
A jak kogoś nie kręcą takie klimaty, to zawsze może sobie zafundować tańszą wersję Marble’s Safe Grip. Z plastikową rekojęścią i klingą z nierdzewnej stali 420. C,nie?
Howgh!