Wiele lat temu, zanim jeszcze wynaleziono zaawansowaną obróbkę cieplną stali, g-10, kydex czy micartę, za nóż służył człowiekowi niezdarnie ociosany kawałek kamienia, który chyba jednak się sprawdził w swojej roli, czego dowodzi fakt, że nasi protoplasci jako tako radzili sobie w tamtych czasach bez tych wszystkich narzędzi, które mamy teraz.

Czas jednak nie stoi w miejscu, technika idzie naprzód i kilka tysięcy lat później wszystkie te improwizowane sprzęty odeszły do lamusa na rzecz nieco bardziej skomplikowanych noży.

Opisywany tutaj model MFS firmy Strider odbiega nieco od tego ostatniego opisu, przypominając mi bardziej narzędzia naszych przodków, aniżeli wytwór najnowocześniejszej technologii (na pierwszy rzut oka oczywiście) i gdyby nie linka na rękojeści oraz pochwa z kydexu, możnaby nie uwierzyć w to, iż rok produkcji tego noża to 2004 n.e.

Dostając nóż prosto od producenta, można się nieco zdziwić brakiem jakiegokolwiek pudełka czy ulotki. Mój model zapakowany był po prostu w dwa sporej wielkości kawałki papieru i oprócz wspomnianej już pochwy z kydexu, nie znalazłem tam niczego innego. Taka jest właśnie filozofia firmy Strider, którą sparafrazować można jako: no bullshit, czyli w wolnym tłumaczeniu: żadnych niepotrzebnych dodatków.

Po wzięciu noża do ręki, MFS wydał mi się mniejszy niż na zdjęciach. Oplot z linki spadochronowej pewnie trzyma się w dłoni i – pomimo obawy niektórych – nie ma prawa się poluzowac czy rozwiązać. Sama linka posiada nylonowy rdzeń i podejrzewam, że minie trochę czasu, zanim będę musiał zawiązać nowy oplot (wyjaśnienie, jak go zrobić, znajduje się na www firmy). Kosztem łatwej wymiany oprawy rękojeści jest jej stosunkowo duża podatność na zabrudzenia. Całe szczęście, że zastosowana stal s30v jest nierdzewna – nie musimy więc przesadnie unikać wody.

Na ostrzu wydnieje niewielkich rozmiarów znaczek Bos, który dla znawców tematu jest synonimem jednej z najlepszych obróbek cieplnych, przeprowadzanych w warunkach ogromnych amplitud temperatur. Paul Bos jest mistrzem w tym, co robi i – jak mówią – klingi, które opuściły jego zakład, nie mają sobie równych.

Jednym z procesów hartowania, które przeprowadza, jest kąpiel stali w oleju, czego pozostałością są charakterystyczne Tiger Stripes (z ang. tygrysie paski) na ostrzu – wizytówka firmy Strider. To charakterystyczne namaszczenie wraz z wykończeniem bead blast doskonale kamufluje nóż w terenie i choć dla nas, cywilnych użytkowników, nie ma to najmniejszego praktycznego znaczenia, nadaje nożowi charakteru i pokazuje, że pomimo pozornej prostoty, MFS wykonany został z należytą dbałością o detale.

Co jeszcze przypadło mi do gustu, to nacięcia na grzbiecie ostrza, zapewniające wygodne i pewne oparcie dla kciuka. Niech Was nie zwiedzie matowe wykończenie klingi, MFS ze swoim płaskim, praktycznie pełnym szlifem, doskonale sprawdzi się nie na polu boju, ale w warsztacie, w górach czy na biwaku, kiedy trzeba zastrugać kijki na ognisko, otworzyć puszkę czy przeciąć grubą linę.

To nie jest nóż, który pokazywać możemy znajomym na przyjęciach. Zarysowania od pochwy tworzą się praktycznie od pierwszego jego dobycia, a charakterystyczny zapach oleju bardzo łatwo pozostaje na rękach. Stridery to noże przeznaczone do używania w sensie stricto, grube (MFS ma 0,2 cala grubości) mocne i niezawodne. Proste, jak już napisałem, ale właśnie w tej prostocie tkwi moim zdaniem największy ich urok – jeśli w ogóle o takowym możemy mówić wobec ubrudzonego kawałka stali i paru metrów linki…